poniedziałek, 18 lipca 2016

Jak to było rok temu, czyli Mój Wieczór Panieński

Ostatnio jestem tak zaczytana, że brakuje na blogu innych elementów mojego życia. Ale postanowiłam trochę nadrobić, bo przecież nie samym czytaniem żyje człowiek (chociaż mój mąż twierdzi, że czasem najadam się literkami).

Dzisiaj mija rok od mojego wieczoru panieńskiego (i wieczoru kawalerskiego mojego męża), o czym oczywiście przypomniał mi Facebook. Dlatego też uznałam, że będzie to świetna okazja do zdania relacji z tego dnia :) 

Jak to zwykle bywa całą organizacją zajęła się Świadkowa, którą była moja przyjaciółka Agatka. Z Agatą znamy się od gimnazjum, od tego czasu się przyjaźnimy i już jakiś czas, dzięki nam przyjaźnią się również nasi panowie. 

W gronie świętujących były inne ważne dla mnie kobietki (w kolejności alfabetycznej):  Agnieszka, Kasia, Kinga, Natalia i Sylwia, które spisały się na medal, i które bardzo gorąco pozdrawiam :* Kocham Was, laski :*

Dobra, dość czułości, wracamy do relacji :) Umówiłyśmy się z Agatką dosyć wcześnie, bo jakoś na 16 i zostałyśmy przetransportowane w jakieś kompletnie nieznane mi miejsce, które okazało się mieszkaniem makijażystki. Mój pierwotny plan zakładał, że sama wykonam sobie makijaż ślubny, ale Agata stwierdziła, że nie wybaczyłaby sobie, gdyby mnie tam nie zabrała ("A może się będziesz stresować i ręce Ci się będą trzęsły?"),  a na ostateczną decyzję jeszcze mam czas.

Ze ślubnym makijażem byłam gotowa na dalsze atrakcje :) Więc wylądowałyśmy w szkole tańca na szybkim kursie bachaty solo, gdzie spotkałyśmy się z resztą ekipy. W szatni dostałam białą koszulkę z napisem "Mój ostatni wieczór wolności" i moje ukochane czerwone szpilki, które Agatka zwędziła przy pomocy mojej mamy, a ja nawet nie zauważyłam. Przystrojona zostałam również okolicznościową szarfą i diademem z welonem :)


Kiedy przywitała nas instruktorka i zwróciła się do mnie słowami: "My się chyba znamy", Agatka była lekko zawiedziona, że jest to ta sama instruktorka, do której już chodziłam na zajęcia, bo liczyła na urozmaicenie. Zawód szybko minął i ostatecznie wszystkie byłyśmy zadowolone z przeprowadzonego kursu. 

 


Po wyczerpującym tańcu odwiedziłyśmy pijalnię czekolady, żeby nabrać sił :) A następnie wybrałyśmy się do mieszkania Świadkowej, gdzie czekała mnie kolejna niespodzianka, czyli domówka w stylu Pin Up, czyli w sam raz dla Piny :P


  
Do przeuroczej dekoracji i stylówie idealnie pasował koktajl z arbuza :)
 

 Nie zabrakło również konkursów i zabaw :)
 





Za to były karniaki za złą odpowiedź :) 
 
 

 Dziewczyny sprawdziły również, jak sobie radzę w kuchni :) 


Był przepyszny tort, zdobienie babeczek i Desperate Housewives :)
 


No i oczywiście mnóstwo prezentów dla Perfekcyjnej Pani Domu, drobne gadżety, ratujące w dniu ślubu, oraz coś ekstra, dla wyobraźni Pana Młodego na noc poślubną, ale nie mogę pokazać :)


I chociaż nie szalałyśmy w klubie (Dziewczyny wiedziały, że nie jest to konieczne), to zabawa była mega. Myślę, że bardziej się przez to zbliżyłyśmy do siebie, bo gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy, jak to baby :) A najfajniejsze było to, że wszystkie pod dyrekcją Świadkowej zorganizowały to wszystko dla mnie i każda dołożyła coś od siebie, żebym była szczęśliwa w Moim Ostatnim Dniu Wolności :)

PS. Chyba bawiłyśmy się lepiej niż panowie, bo to mój Jeszcze-Wtedy-Narzeczony zadzwonił pierwszy :)

1 komentarz:

  1. Haha świetny wieczór panieński miałaś, sama chcę mieć podobny :D Zwłaszcza taniec- ja poproszę swoje kobity żeby mnie zabrały na kurs poldance :D
    Pozdrawiam cieplutko! :D
    kasi-recenzje-ksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń