Historia wydarzyła się wczoraj... W sumie nie, wcześniej już się dziać zaczęła, jednak wczoraj osiągnęła punkt kulminacyjny... Ale od początku...
W poniedziałek zadzwonił do mnie K. - z wykształcenia prawnik, najlepszy przyjaciel mojego chłopaka R., a od czasu kiedy jesteśmy razem, również mój przyjaciel, taki co wiecie, pomógłby mi walczyć z wampirami, nazywa mnie siostrzyczką, itd.:
- Cześć mała, możesz gadać? [jako, że jest ode mnie ze dwa razy większy, nie zwracam uwagi, że mówi na mnie "mała"
- Cześć, no co tam?
- Dzwonie do Ciebie, bo Ty bardziej ogarniasz niż R. i mam taką sprawę. Mój kumpel występuje w takim kabarecie i w czwartek mają występ w Teatrze Wielkim, to cud w ogóle, że udało im się taką fajną scenę sobie załatwić. No i on mi dał cztery bilety i pomyślałem sobie, że Was zabiorę na tę noc kabaretową. Tylko to wiesz, teatr, to strój galowy obowiązuje. Dalibyście radę?
- No jasne! A o której to i jak tam?
- No to się zaczyna o 18 to ja bym po Was, przyjechał tak koło 17.
- Dobra, to jesteśmy umówieni.
- Ok, to ja wracam do pracy. Trzymaj się. Pa.
- Pa.
Zdziwiłam się trochę, dlaczego zadzwonił do mnie a nie do R., ale uznałam, że faktycznie strój galowy by tego mojego zniechęcił i tylko ja go mogę przekonać. W związku z tym poinformowałam go o naszych planach na czwartek. I wtedy dopiero uświadomiłam sobie, a właściwie R. mi uświadomił, że tego dnia jest nasza czwarta rocznica. Ale, że nie mieliśmy jakichś specjalnych planów, postanowiliśmy się na te kabarety wybrać, ewentualnie zahaczając o jakąś kolację.
Wczoraj jednak okazało się ze K. nie może po nas przyjechać, bo będzie jechał prosto z pracy, a że mój wspaniały chłopak był już po piwku to poprosił K2. - kumpla, z którym różne rzeczy przeżyliśmy i z którym R. pracuje, żeby nas podwiózł. Zgodził się bez problemu bo i tak jechał w tamtym kierunku.
Pozostało szykować się do wyjścia, więc wystroiłam się w zwiewną miętową sukienkę, w ostatniej chwili zrezygnowałam ze szpilek na rzecz balerinek (jak się potem okazało - bardzo słusznie) i pojechaliśmy. Mój R. tak się pięknie prezentował w garniturowych spodniach, eleganckich butkach i białej koszuli :)
Pojechaliśmy. Po drodze K2. miał coś tam podrzucić swojemu bratu P. (który również pracuje z R. i K2.) i jego dziewczynie L., kolejnym naszym wspaniałym przyjaciołom. Zabrał nas jakąś dziwną trasą, gdzieś na jakieś zadupie, aż się zaczęłam zastanawiać po co oni tam pojechali. Zaparkowaliśmy na parkingu przy jakimś szlaku pieszo-rowerowym.
Wychodząc z samochodu K2. powiedział:
- Idę tylko na chwilę zanieść coś P. i L. i zaraz wracam i już Was zawożę.
Zabrał coś z bagażnika i szybko poszedł wspomnianym szlakiem. Po jakichś 10 minutach czekania na niego R. stwierdził, że trochę duszno w samochodzie i może żebyśmy się przeszli po naszego kierowcę, bo w końcu nie zdążymy.Ja, leniwiec, oczywiście wyjść nie chciałam. Kto normalny pchałby się na ten ukrop mając możliwość siedzenia w klimatyzowanym samochodzie. Po namowach R. w wielkich męczarniach i rzecz jasna, marudząc wyczłapałam się z pojazdu. R. wlukł mnie owym szlakiem pod górę po żwirze i piachu i dziękowałam Bogu, że mam baleriny :)
Kiedy wciągnął mnie na górkę, zobaczyłam P. ubranego w spodnie od garniaka, cwaniaki, białą koszulę, kamizelkę i z muchą pod szyją. Pomyślałam: debil! Wybrał się na szlak w takim ubraniu! Ale kawałek za nim stał stolik nakryty dla dwóch osób, więc wymyśliłam, że pewnie mają z L. jakąś romantyczną kolację, a my im tu jak idioci wparowaliśmy i przeszkadzamy. W tej chwili zobaczyłam błysk flesza, a P. powiedział do mnie:
- Zapraszam Panią do stołu.
Nie wiedziałam co się dzieje i sparaliżowana podeszłam do tego stolika. P. pomógł mi usiąść i podsunął krzesło, następnie pomógł R. Zupełnie jak w jakiejś eleganckiej restauracji. Następnie nalał nam wina, życzył smacznego i odszedł za krzaczki.
- Teraz już chyba wiesz, że nie ma żadnych kabaretów, a to wszystko było ukartowane, żeby cię Tu jakoś zwabić. Nie jesteś zła?
- Ale jak to nie ma kabaretów? Nie, nie jestem zła.
- Wiedziałem, że K. będzie najbardziej wiarygodną osobą. Chciałem Ci zrobić niespodziankę, bo czwarta rocznica jest taka fajna, parzysta. Za nas, Misiu!
- Za nas.
Wypiliśmy łyczek wina i zaczęliśmy jeść. Aż do momentu, w którym R. mi powiedział, myślałam, że na prawdę wybieramy się do teatru. Jedliśmy rozmawiając. Rozluźniłam się trochę, gdy w końcu doszło do mnie co jest grane, a R. stwierdził, że już wszystko stracone, kiedy nie chciałam wyjść z samochodu. Zaczęliśmy się śmiać.
Było bardzo romantycznie. Stół nakryty białym obrusem, a na nim przezroczysty wazon z czerwoną różą posypaną złotym brokatem, złote serwetki, na których stały nasze talerze, pojemnik z butelką wina i świeczka, która niestety ze względu na lekki wiaterek, podmuchujący od czasu do czasu, nie chciała się palić. Ale to było nie ważne. Cały stół obsypany był płatkami róż, a na talerzach sałatka z kurczakiem, rukolą i pomarańczą. P. był dla nas prawdziwym kelnerem. Od czasu do czasu zjawiał się, żeby nalać wina. Kiedy skończyliśmy jeść, zabrał talerze i przyniósł nam deser w doniczce :) Świetny pomysł i świetne wykonanie, ale nie bardzo wiedziałam, jak mam się za niego zabrać.
- Powiesz mi jak to działa?
- Powiem Ci.
I w tym momencie zaczął mówić, że jestem najpiękniejsza, najcudowniejsza, że bardzo mnie kocha i chce spędzić ze mną całe życie, wstał, podszedł do mnie, wyjął z kieszeni małe aksamitne czerwone pudełko w kształcie serca, uklęknął przede mną, otworzył je i zapytał:
- Wyjdziesz za mnie?
Byłam zaskoczona, ale też jakby przygotowana na to, w końcu po 4 latach udanego związku, można się spodziewać, że kiedyś to nastąpi. Nie płakałam, ale zaszkliły mi się oczy. Nie wiedziałam, co mam zrobić, więc po prostu zaczęłam go całować. Ale on przerwał, domagając się odpowiedzi, więc powiedziałam: TAK! R. założył mi pierścionek na palec i gdy znów zaczęłam go całować, on wyciągnął w górę rękę z dłonią ułożoną w lajka i wtedy zza krzaków wyskoczyli K2., P., L., i... koleś, który cykał nam zdjęcia i zaczęli śpiewać nam "Sto lat", pogratulowali i uciekli z powrotem. A my dokończyliśmy deser i oglądaliśmy z górki panoramę miasta, a R. powiedział:
- Wiesz co, Misiu? Będę mieć żonę! Ciebie!
I pocałował mnie czule w czoło. To był najbardziej romantyczny dzień w moim życiu...