poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Potem" Rosamund Lupton


Jest piękny, słoneczny lipcowy dzień. Prywatna szkoła Sidley House organizuje zawody sportowe na boisku. Dla Grace Covey jest to ważny dzień, gdyż jej syn Adam kończy 8 lat i przynosi do szkoły urodzinowy tort, a jego siostra – Jenny, na co dzień asystentka nauczyciela, pełni obowiązki szkolnej pielęgniarki. Nagle w szkole wybucha pożar. Grace odczuwa ulgę, widząc bezpiecznego Adama.  Jednocześnie jednak z przerażeniem wbiega do płonącego budynku, wiedząc, że nadal przebywa w nim Jenny.  Próbując uratować córkę, sama traci przytomność i…

Budzi się w szpitalu, nie mogąc się ruszyć. Wychodzi z własnego ciała i spotyka Jenny, która również opuściła swoje fizyczne wcielenie. Zaczyna się dochodzenie w sprawie pożaru – nieszczęśliwy wypadek, celowe podpalenie, a może próba zabójstwa? Grace i Jenny zawieszone między życiem a śmiercią towarzyszą rodzinie i znajomym, dowiadując się coraz więcej o dniu sportowych zawodów i swoim ciężkim stanie zdrowia.

Szybka akcja sprawiła, że nie mogłam przestać czytać („Jeszcze tylko jeden rozdział!”). Zawiła intryga niejednokrotnie wyprowadziła mnie w pole, pokazując, że prawda jest daleka od tego, co się na początku wydaje. Kłamstwo, gra pozorów, uwikłana siatka powiązań, trudne decyzje i mnóstwo emocji sprawiają, że jest to interesujący thriller psychologiczny, ale również wzruszająca opowieść o matczynej miłości, która „może wszystko”.  

czwartek, 27 listopada 2014

Trądzikowych schizów ciąg dalszy

No cóż, moja recenzja dermatologicznego leczenia i pielęgnacji przy pomocy aptecznych kosmetyków była chyba trochę przedwczesna.
Owszem, pomogło na tyle, że w okolicy sierpnia - września nie potrzebowałam makijażu. Niestety efekt był krótkotrwały, bo teraz jest normalnie jakaś masakra. Podejrzewam, że swój udział miało słoneczko, które troszkę wysuszyło mi krostki i po prostu łatwiej się wygoiły. 
W połowie grudnia czeka mnie kolejna wizyta u dermatologa. Mam nadzieję, że wymyśli coś innego niż po raz kolejny antybiotyk.
Szukam też pomysłów na własną rękę - przegrzebałam cały Internet, wszelkie blogi i vlogi i postanowiłam wypróbować dwa sposoby podpatrzone u kogoś: tran (czy olej) z wątroby rekina tasmańskiego oraz kosmetyki organiczne. Co z tego wyjdzie - na pewno dam znać :) Kosmetyki zamówione, czekam na dostawę i będę testować. Postaram się też zastosować metodę im mniej, tym lepiej - minimalna pielęgnacja i makijaż, a przede wszystkim nic zapychającego!

C.d.n. ...

piątek, 26 września 2014

„Projekt Szczęście” Gretchen Rubin





Jak większość książek, które trafiają w moje łapki, również „Projekt Szczęście” znajdował się na jakiejś liście polecanych. Trochę się obawiałam, że będzie to kolejny poradnik, co robić, żeby być szczęśliwym, pełnym ogólnych, nic nie wnoszących porad.

Dopiero kiedy przeczytałam opis na tylnej okładce, uznałam, że to naprawdę będzie książka warta przeczytania.

Autorka już na wstępie uspokaja, że nie jest to typowy podręcznik, uczący szczęśliwego życia. Mówi, że każdy ma swój Projekt Szczęście i dla każdego wygląda inaczej. Opowiada o swoim Projekcie.

Na początku ustala czas: pełny rok kalendarzowy. W tym okresie chce zrealizować swoje postanowienia. Tworzy swoją Tabelę Postanowień i systematycznie zaznacza w niej, czego udało się jej się dotrzymać, a z czym sobie nie poradziła. Co miesiąc dokłada kolejne cele, jednocześnie pamiętając o realizacji poprzednich.

Na koniec projektu autorka wyciąga z niego wniosku, określając w jaki sposób wpłynął na jej szczęście.

Całość napisana z humorem, prostym językiem, który pokazuje, że Projekt był nie tylko wyzwaniem i celem, ale również świetną zabawą.

„Projekt Szczęście” jest niezwykle inspirującą, nastrajającą pozytywnie lekturą.

poniedziałek, 22 września 2014

Domowe SPA z kosmetykami Oriflame. Część pierwsza: Włosy

Dzisiaj wszystko podpowiadało mi, że przydałaby się chwila relaksu... Poniedziałek i praca od 7 rano, deszczowy, typowo jesienny dzień, a także książka "Projekt Szczęście", która mówi, że ważne są małe przyjemności... Dlatego też postanowiłam sobie taką przyjemność zafundować... Bo nie trzeba wydawać kupy kasy na zabiegi w SPA, kiedy można sobie zorganizować SPA w domu ;)


Coś o moich włosach

Z natury jestem średnią blondynką, w takim myszowatym odcieniu. Notorycznie jednak rozjaśniam się do tonów słomkowych lub platynowych :) Generalnie moje włosy są skłonne do przetłuszczania, ale ciągłe rozjaśnianie i codzienne poranne mycie z suszeniem wysuszyło je do granic możliwości. I w efekcie powstała dziwna mieszanka siana przetłuszczającego się u nasady. 


Dlatego też postanowiłam ratować włosy domowym sposobem i zainwestowałam w serię kosmetyków Oriflame Hair X Restore Therapy.


Regenerujący szampon do włosów HairX Restore Therapy

Co obiecuje producent: 
Szampon do codziennego stosowania. Oczyszcza włosy, jednocześnie nie pozbawiając ich odpowiedniego poziomu nawilżenia. Sprawia, że zniszczone włosy są odżywione, zdrowe i błyszczące. Formuła z dodatkiem olejku arganowego została opracowana z myślą o suchych, łamliwych włosach.

Skład: 
AQUA, SODIUM LAURETH SULFATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, GLYCOL DISTEARATE, SODIUM CHLORIDE, LAURETH-4, POLYQUATERNIUM-7, PARFUM, DICAPRYLYL ETHER, SODIUM LAUROYL SARCOSINATE, COCO-GLUCOSIDE, GLYCERYL OLEATE, LAURYL ALCOHOL, SODIUM BENZOATE, GUAR HYDROXYPROPYLTRIMONIUM CHLORIDE, CITRIC ACID, LINALOOL, 2-BROMO-2-NITROPROPANE-1, 3-DIOL, SODIUM CITRATE, HEXYL CINNAMAL, DIPROPYLENE GLYCOL, FORMIC ACID, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, BENZYL SALICYLATE, LIMONENE, ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL, C14-20 ISOALKYLAMIDOPROPYLETHYLDIMONIUM ETHOSULFATE, HYDROLYZED WHEAT PROTEIN, METHYLPARABEN, ZINGIBER OFFICINALE ROOT EXTRACT, PROPYLPARABEN

Moje spostrzeżenia: 
Szampon ma kremową konsystencję o perłowym kolorze, dobrze się pieni i pięknie pachnie. Po umyciu czuć, że włosy są dokładnie oczyszczone i odświeżone. Zmiękcza suche, sztywne i łamliwe włosy. Już po kilku użyciach zauważyłam, że kondycja moich włosów poprawiła się. W dodatku wyglądają świeżo przez dwa dni (co nigdy nie zdażyło mi się przy żadym innym szamponie - stąd codzienne mycie). Jestem zachwycona jego działaniem,bo nawilża suche końce, a jednocześnie nie przetłuszcza (już samoistnie się tłuszczących) włosów u nasady.



Regenerująca odżywka do włosów HairX Restore Therapy


Co obiecuje producent:
Odżywka do codziennego stosowania zmiękcza i odżywia włosy oraz wzmacnia je i chroni przed uszkodzeniami powstającymi podczas rozczesywania. Formuła z dodatkiem olejku arganowego została opracowana z myślą o włosach suchych i łamliwych.

Skład:
AQUA, CETEARYL ALCOHOL, GLYCERIN, BRASSICAMIDOPROPYL DIMETHYLAMINE, CYCLOPENTASILOXANE, AMODIMETHICONE, CYCLOHEXASILOXANE, ASPARTIC ACID, HYDROXYETHYLCELLULOSE, PHENOXYETHANOL, IMIDAZOLIDINYL UREA, PARFUM, METHYLPARABEN, DISODIUM EDTA, PROPYLPARABEN, LINALOOL, ETHYLPARABEN, DIPROPYLENE GLYCOL, HEXYL CINNAMAL, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, BENZYL SALICYLATE, ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL, C14-20 ISOALKYLAMIDOPROPYLETHYLDIMONIUM ETHOSULFATE, HYDROLYZED WHEAT PROTEIN, ZINGIBER OFFICINALE ROOT EXTRACT, SODIUM BENZOATE

Moje spostrzeżenia:
Odżywka ma kolor, konsystencję i zapach podobne do szamponu z tej serii. Używam jej po umyciu włosów szamponem z serii. Nakładam na całą długość włosa z pominięciem nasady. Moje włosy są miękkie, gładkie i bardzo sypkie (nie plączą się, nie sklejają w strąki, rozwiewają na wietrze). Łatwo się rozczesują. Nie są obciążone, mimo lekkiego filmu, jaki na nich pozostaje. Odzyskały połysk i blask. I pięknie pachną.



Ogólne wrażenia dotyczące serii

Dla mnie świetnie sprawdziły się te kosmetyki. Już zastosowanie samego szamponu dało widoczne rezultaty, jednak w parze z odżywką na prawdę poprawiły stan moich włosów. Zdecydowanie polecam ;)

czwartek, 18 września 2014

"Zagubieni" Daniel Mendelsohn




Nigdy nie interesowałam się tematyką Holokaustu i historią w ogóle. Nie lubię żyć przeszłością, nie lubię suchych faktów i dat. I pewnie dlatego ta książka mi się spodobała. Sięgnęłam po nią, bo chciałam przeczytać coś poważnego, ale jednak z niepokojem, gdyż obawiałam się, że będzie to podręcznik historii  Żydów. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że autor opisuje wszystko, czego dowiedział się o członkach swojej rodziny, zabitych przez hitlerowców. Nie fakty, a opowieści ich znajomych o tym jacy byli, czym się zajmowali, co robili w wolnym czasie, jak widzieli ich sąsiedzi. Plotki i różne wersje epizodów z życia stryja, jego żony i czterech córek. Ciekawe podróże po całym świecie w poszukiwaniu Żydów z Bolechowa, którzy być może coś wiedzą, coś widzieli, coś słyszeli. 

Daniel Mendelsohn wciąga nas w zakamarki życia żydów w czasie wojny. Pokazuje jak wyglądała ich codzienna egzystencja, kryjówki, sposób na przetrwanie. Wszyscy przecież wiedzą, że byli prześladowani, było im ciężko, ukrywali się. Ale jak to dokładnie wyglądało, na czym to polegało. Poznajemy wiele smutnych i wręcz strasznych historii, które są nie do przyjęcia, a do których zmusiła ich sytuacja. Wszystko aby przeżyć…

Autor pisze przystępnym językiem, jednak plątanina wątków i osób wprowadza pewną zawiłość podczas czytania. Nie jest to lektura „do poczytania”, to dosyć ciężka książka, w którą trzeba się trochę bardziej zagłębić. Jak najbardziej godna polecenia.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Pinove prawko... Part I

Chyba blondynki coś mają z tym prawkiem, że jak egzamin to się wtedy wszystko wali :)

Egzamin, co prawda teoretyczny, ale zawsze to egzamin, miałam dzisiaj o 9:20. Ale żeby z tego mojego zadupia dojechać na koniec Łodzi to z cudem graniczy, więc poprosiłam tatę, żeby mnie podrzucił. Okazało się, że w sumie nie ma problemu, tylko babcię najpierw podrzucimy do Zgierza na 8:30.

Oczywiście podróż samochodem z moim tatą do miejsca, w którym był mniej niż milion razy jest niezwykle stresująca, pełna manewrów zawracania, nerwowego rozglądania i pytań "gdzie my jesteśmy?". W związku z czym odnalezienie się w pokręconym Zgierzu, a następnie dotarcie na Smutną nie było niczym przyjemnym. Tym bardziej, że tata rozglądając się za znajomymi miejscami nie zauważył wielkiej dziury w drodze, dzięki czemu złapaliśmy gumę. Udało nam się przy pomocy wszystkich świętych dobujać samochód do parkingu przed cmentarzem na Dołach. Tam tata oświadczył, że ostatnim razem zmieniał koło 20 lat temu, ale spróbuje sprostać zadaniu. Najbardziej skomplikowana okazała się obsługa lewarka, potem już było z górki... do momentu opuszczenia samochodu, kiedy to okazało się, że w świeżo zamontowanym kole jest niewystarczająca ilość powietrza do jazdy. Na szczęście na horyzoncie była stacja benzynowa... niestety niezaopatrzona w żaden sprzęt do ratowania kół. Zapytaliśmy więc wszystkich lokalnych sprzedawców zniczy, czy może oni są w posiadaniu jakiegokolwiek sprzętu pompujcego (za wyjątkiem własnych płuc). Nikt nic takiego nie posiadał, ale mili państwo z jednego stoiska zaproponowali mi podwózkę, z której chętnie skorzystałam. A wszystko działo się w strugach deszczu.

Do WORD-u dotarłam 20 minut przed czasem, co dość mocno mnie zestresowało, bo nasłuchałam się ile to razy kto podchodzi do tego testu. Egzamin w tym wszystkim był jednak mało stresującym epizodem. Zakończonym z resztą pozytywnym wynikiem (tak się tylko chwalę). 

Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że dzwoniąc do taty po skończonym egzaminie, czyli godzinę po tym, jak zostawiłam go na parkingu, powiedział mi, że dopiero pompuje koło. 

W drodze powrotnej nie mieliśmy na szczęście takich przygód, odebraliśmy babcię i szczęśliwie dojechaliśmy do domu. 

Jako pierwszą rzecz do zrobienia po powrocie tata wyznaczył sobie zakupienie samochodowego kompresorka. A ja się przekonałam, że "pół godziny zapasu" może uratować życie (albo egzamin). 

Mimo wszystko mam nadzieję, że nie dojdzie do powtórki na egzaminie praktycznym...


środa, 20 sierpnia 2014

"Wolność" Jonathan Franzen


Strasznie długo czytało mi się tę książkę. Pewnie częściowo przez brak czasu. Jednak są książki, które czyta się jednym tchem, mimo braku czasu. Ta z pewnością do nich nie należy.

Taka książka o wszystkim i o niczym. Dużo wątków, dziwni bohaterowie, wszyscy są nieszczęśliwi, sami nie wiedzą, czego chcą  i pakują się w problemy na własne życzenie. W dodatku każdy każdego zdradza i każdy każdemu tę zdradę wybacza bez większego problemu. Lektura "Wolności" nastroiła mnie niezwykle negatywnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy mój narzeczony czasem nie robi mnie na lewo z jakąś koleżanką z pracy :) Bo dla mnie tio była książka o zdradzaniu. Tylko i wyłącznie. Tak się ten wątek przebijał, że pozostałe były na tyle mało znaczące, że wyglądały na napisane po to, żeby zwiększyć objętość książki.

Jedynie język tej powieści ją ratuje - lekko się czyta, chociaż fabuła męczy niemiłosiernie.

Generalnie nie polecam. I po raz kolejny okazuje się, że muszę bardziej sceptycznie podchodzić do wszelkich list "bestsellerów" czy innych "książek, które musisz przeczytać".

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Ślub i wesele - pierwsze koty za płoty

Ponieważ mój ślub zbliża się wielkimi krokami (został niespełna rok - niby dużo, ale minie szybciej niż myślę), postanowiłam podzielić się pewnymi przemyśleniami, pomysłami, inspiracjami... Koczi dzielnie mi pomaga, więc też coś pewnie skrobnie na ten temat ;)



Kiedy ślub?
Nie ma odpowiedniego momentu, czy raczej - każdy moment jest dobry. Jednych od zaręczyn do ślubu dzieli pół roku, innych 10 lat. To kwestia indywidualna, podyktowana różnymi czynnikami. 
Ja jestem raczej z tych, którzy wolą działać niż gadać, więc kiedy mój R. oświadczył, że chce, żebym była jego żoną, a ja propozycję przyjęłam - postanowiłam zrobić coś w kierunku, by tą żoną zostać. 
Wybór terminu był banalnie prosty - skoro zaręczyliśmy się w rocznicę, a dwa lata później rocznica wypada w sobotę, to nie ma innej opcji i trzeba tę datę wykorzystać. Ustaliliśmy datę ślubu: 08-08-2015 ;)
Watro wybrać się do Kościoła czy USC w celu rezerwacji terminu i godziny ślubu, póki jest w czym wybierać.

Gdzie?
Wybór miejsca jest ogromny - sale bankietowe, restauracje, hotele, firmy cateringowe oferujące imprezy w plenerze oraz nieśmiertelne remizy ;) wszystko zależy od naszego gustu, typu imprezy, listy gości, finansów. Dobrze mieć kogoś, kto doradzi, kto bywał w konkretnych miejscach na tego typu imprezach.
Wybór sali był dla nas oczywisty - wybraliśmy salę bankietową, z którą R. współpracuje od lat.

Kto zagra?
DJ czy zespół? Niektórzy uważają, że jak mają mieć kiepski zespół, to wolą  w tej cenie DJ-a, który puści utwór w oryginalnym wykonaniu. Jeżeli dodatkowo potrafi zabawić gości, przejąć rolę wodzireja, to świetnie się sprawdzi na weselu. Jednak warto sprawdzić kilka zespołów, porównać ich repertuar, przygotowanie muzyczne i oferty pod kosztem finansów, zanim podejmie się ostateczną decyzję? Czy lepiej zapłacić mniej i mieć nadzieję, że nie będzie tak, źle, czy może trochę dołożyć i mieć pewność, że zagrają dobrze, czy wybrać DJ-a i usłyszeć oryginalne wykonanie, za to z dyskietki? Decyzja nie jest łatwa i trzeba sobie dobrze przemyśleć czego oczekujemy od muzyki na weselu.
My wybraliśmy zespół, wielokrotnie słyszany przez nas na żywo, grający w trochę innym klimacie, niż standardowe weselne kapele.

Jak uwiecznić ważny dzień?
Standardem stało się filmowanie i fotografowanie ślubów i wesel. W tej kwestii warto popytać się znajomych, pooglądać portfolio, spotkać się z potencjalnym wykonawcą. Jeśli kamerzysta czy fotograf nie mają czym się pochwalić, za to proponują niską cenę - warto się zastanowić, czy warto brać w ciemno i czy nie wygląda to podejrzanie?
My wybraliśmy filmowców z polecenia znajomych, obejrzeliśmy kilka ich produkcji i już zaczęliśmy współpracę w postaci sesji narzeczeńskiej.