czwartek, 21 sierpnia 2014

Pinove prawko... Part I

Chyba blondynki coś mają z tym prawkiem, że jak egzamin to się wtedy wszystko wali :)

Egzamin, co prawda teoretyczny, ale zawsze to egzamin, miałam dzisiaj o 9:20. Ale żeby z tego mojego zadupia dojechać na koniec Łodzi to z cudem graniczy, więc poprosiłam tatę, żeby mnie podrzucił. Okazało się, że w sumie nie ma problemu, tylko babcię najpierw podrzucimy do Zgierza na 8:30.

Oczywiście podróż samochodem z moim tatą do miejsca, w którym był mniej niż milion razy jest niezwykle stresująca, pełna manewrów zawracania, nerwowego rozglądania i pytań "gdzie my jesteśmy?". W związku z czym odnalezienie się w pokręconym Zgierzu, a następnie dotarcie na Smutną nie było niczym przyjemnym. Tym bardziej, że tata rozglądając się za znajomymi miejscami nie zauważył wielkiej dziury w drodze, dzięki czemu złapaliśmy gumę. Udało nam się przy pomocy wszystkich świętych dobujać samochód do parkingu przed cmentarzem na Dołach. Tam tata oświadczył, że ostatnim razem zmieniał koło 20 lat temu, ale spróbuje sprostać zadaniu. Najbardziej skomplikowana okazała się obsługa lewarka, potem już było z górki... do momentu opuszczenia samochodu, kiedy to okazało się, że w świeżo zamontowanym kole jest niewystarczająca ilość powietrza do jazdy. Na szczęście na horyzoncie była stacja benzynowa... niestety niezaopatrzona w żaden sprzęt do ratowania kół. Zapytaliśmy więc wszystkich lokalnych sprzedawców zniczy, czy może oni są w posiadaniu jakiegokolwiek sprzętu pompujcego (za wyjątkiem własnych płuc). Nikt nic takiego nie posiadał, ale mili państwo z jednego stoiska zaproponowali mi podwózkę, z której chętnie skorzystałam. A wszystko działo się w strugach deszczu.

Do WORD-u dotarłam 20 minut przed czasem, co dość mocno mnie zestresowało, bo nasłuchałam się ile to razy kto podchodzi do tego testu. Egzamin w tym wszystkim był jednak mało stresującym epizodem. Zakończonym z resztą pozytywnym wynikiem (tak się tylko chwalę). 

Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że dzwoniąc do taty po skończonym egzaminie, czyli godzinę po tym, jak zostawiłam go na parkingu, powiedział mi, że dopiero pompuje koło. 

W drodze powrotnej nie mieliśmy na szczęście takich przygód, odebraliśmy babcię i szczęśliwie dojechaliśmy do domu. 

Jako pierwszą rzecz do zrobienia po powrocie tata wyznaczył sobie zakupienie samochodowego kompresorka. A ja się przekonałam, że "pół godziny zapasu" może uratować życie (albo egzamin). 

Mimo wszystko mam nadzieję, że nie dojdzie do powtórki na egzaminie praktycznym...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz