Książka spełnia następujące kryteria:
- więcej niż 215 stron (297)
- autorem jest kobieta (a nawet pięć)
- ma co najmniej dwóch autorów
Typowa książka dla nastolatek, zbiór pięciu opowiadań o siłach nadprzyrodzonych. No cóż, moda na wampiry i zjawiska paranormalne.
Książkę zakupiłam ze względu na jedną z autorek. I nie chodziło mi o Stephanie Meyer, bo nie czytałam "Zmierzchu", a filmową sagę zakończyłam na pierwszej części. Chodziło mi o Meg Cabot - autorkę sagi "Pamiętnik księżniczki", którą czytałam w czasach podstawówkowo - gimnazjalnych i pokochałam całym sercem. Ostatnio też udało mi się nabyć 7 części, które czekają w kolejce do czytania :)
Ale wracając do książki...
Pierwsze opowiadanie "Piekło na ziemi" autorstwa Stephanie Meyer opowiada o pięknej dziewczynie, diablicy, demonicy czy jak jej nie nazwać. Próbuje ona mocno namieszać w towarzystwie bawiącym się na balu maturalnym. Skłóca przyjaciółki, nakłania do zdrad, prowokuje bójki, czy po prostu niszczy piękne kreacje. Aż w końcu pojawia się on - przystojny chłopak (pół-anioł), który samym pojawieniem się, mąci diablicy jej wizję zbliżającej się katastrofy i przytulając ją w tańcu nawraca na dobrą stronę mocy. Bla bla bla... Typowe opowiadanko dla naiwnych nastolatek, marzących o księciu z bajki. Banalny pomysł, a w dodatku kiepsko opisany. Może już po prostu jestem za stara na takie historyjki :/ W każdym razie "Piekło na ziemi" było najsłabsze z całego zbioru. Szczerze mówiąc, po jego przeczytaniu zastanawiałam się czy nie zostawić tej książki w cholerę. Ale przecież następna była Meg Cabot, więc nie zrezygnowałam.
Meg Cabot i jej opowiadanie pt. "Córka likwidatora", muszę przyznać, że również tyłka nie urywa. Mary wychowywana jest jedynie przez ojca. Jej matka jest likwidatorem, ale została ugryziona przez wampira, którego miała zniszczyć. Mary chce odzyskać matkę i sama walczy ze straszydłami. Natomiast jej ojciec, naukowiec próbuje znaleźć antidotum dla matki. Do akcji wkracza również Alan - chłopak głównej bohaterki. Wszystko wskazuje na happy end i wtedy opowiadanie się urywa. Trochę to wygląda, jakby było fragmentem większej całości. Narracja z dwóch punktów widzenia (Mary i Alana) wprowadza trochę chaosu. Pomysł całkiem niezły, ale niestety słabo rozwiązany...
"Madison Avery i Żniwiarz ciemności" autorstwa Kim Harrison, podobnie jak dwa kolejne opowiadania ratują całą książkę. Madison, dla której bal maturalny był istną katastrofą, poznaje Seth'a, który proponuje, że odwiezie ją do domu. Dziewczyna zauroczona przystojnym, szarmanckim młodym mężczyzną wsiada do jego samochodu. I wtedy właśnie zaczyna się to, czego kontynuacją jest książka "Umarli czasu nie liczą". Pomysł ciekawy, realizacja też nie najgorsza, wiarygodne postaci, zwłaszcza główna bohaterka, która jest typową rozkapryszoną nastolatką. Chyba jestem zmuszona sięgnąć do całej powieści.
"Bukiecik" napisany przez Lauren Myracle świetnie ilustruje, że na prawdę trzeba uważać, czego sobie życzymy. Frankie i Will podkochują się w sobie wzajemnie. Will jest jednak zbyt nieśmiały, żeby zaprosić dziewczynę na bal maturalny, a ona... no cóż, jest dziewczyną, więc faceta nie zaprosi. Udają się do wróżki, która przepowiada im przyszłość w bardzo zagadkowy sposób. Wychodzi z bukiecikiem zwiędłych kwiatów, który podobno jest w stanie spełnić trzy życzenia. Wraz z wypowiedzeniem przez Frankie pierwszego życzenia, zaczynają się dziać straszne w konsekwencjach rzeczy. Historia najstraszniejsza z przedstawionych, na prawdę chwilami powiało grozą. Poczułam ulgę, że jednak nie zmarnowałam czasu czytając tę książkę, bo w tym momencie było już 2:2.
Najlepsze opowiadanie zbioru "Superdziewczyny nie płaczą" napisała Michele Jaffe. Tytuł najgłupszy z możliwych, zwłaszcza że w oryginale brzmi "Kiss and Tell". Normalnie tłumacz płakał jak przekładał. No, ale co... Główna bohaterka, Miranda, jest po prostu superbohaterką - szybka, zwinna, silna, z wyostrzonym wzrokiem i słuchem. Dorabia sobie jako kierowca limuzyny. Jedną z jej klientek jest Sibby - rozpuszczona, pusta nastolatka, która jest dokładnym przeciwieństwem Mirandy. Ten dziwny duet musi sobie poradzić z kłopotami w jakich się znajduje. Fajny pomysł, pokazujący, że w temacie istot nadprzyrodzonych można wymyślić coś innego niż wampiry i demony.
Ostatecznie 3:2 wygrywają z gniotami całkiem przyzwoite, choć mimo wszystko naiwne opowiadanka. To taka trochę odmóżdżająca lektura, w przerwie od czegoś bardziej poważnego. A może ja na prawdę już jestem stara...